Toit du Monde — czyli dach świata — brzmi jak obietnica, i słusznie. Bo to Gamay, które wspina się wysoko, ale nie po to, by błyszczeć — tylko by złapać powietrze. Wino zrobione z krzewów, które pamiętają jeszcze czasy, gdy nikt nie mówił „naturalne”, bo każde takie było. Pachnie dziką wiśnią, maliną i kamieniem po burzy. W ustach ma nerw i miękkość naraz — jakby ktoś połączył żwir i aksamit.
To wino, które nie znosi pośpiechu. Lubi się otworzyć powoli, jak rozmowa o północy — najpierw śmiech, potem szczerość. Toit du Monde nie jest do degustacji, tylko do przeżycia. Pij przy stole, z tymi, z którymi można milczeć bez niezręczności.